Zacząłem hodowlę siewek bratków. Czemu siewek ? Bardziej opłacało się, niż sadzonki. !!! Z pomocą jednego z gospodarzy, wybudowałem cztery namioty foliowe, w których dwa były pod bratki, dwa zaś pod pomidory. Niestety – którego poranka, przyszła wichura i wszystkie namioty uległy zniszczeniu. Poddałem się.  Stałem i płakałem jak dziecko. Koło mnie był tylko mój przyjaciel, dog niemiecki. Poddałem się. Sprzedałem gospodarstwo, kupiłem kawiarnię Słoneczna – przy głównej ulicy w Tucholi. Prowadziłem ją bardzo sumiennie, sam robiłem lody ( tradycyjne – nie z „proszku” ) piekłem torty: Aida, Figaro. Robiłem desery „Tęczowe”…

Dawna Słoneczna

 I tu znowu wkroczyli rodzice. Powiadomili mnie, że muszę konkretnego dnia „stawić się” w Toruniu, „pokazać swoją twarz” podpisać dokumenty ( 🙂 🙂 🙂 ) i zostanę studentem prawa. ( Tak, takie to były czasy ). Wszystko na telefon, przy „koniaczku”, „po znajomości”. Cóż było robić – pojechałem do Torunia… stałem na peronie…. I wróciłem do Bydgoszczy….   Po jakimś czasie zadzwonił senior/tata – podniesionym tonem zapytał, czemu nie pojawiłem się na uczelni ? Cóż, odpowiedziałem, że nie tak widzę swoje życie. Pojechałem do Piły, ukończyłem  Obsługę Ruchu Turystycznego i Hotelarstwo. Szybko zrobiłem uprawnienia pilota wycieczek zagranicznych. Wymyśliłem sobie, że będę pracował w tej branży. Ale nie było „wolnych etatów”. Kolega taty Jerzy ( ze względu na szacunek – nie wymieniam nazwiska ), był dyrektorem naczelnym Zjednoczenia Energetycznego i tam otrzymałem prace w dziale personalnym, gdzie byłem odpowiedzialny za „wydawanie kartek na cukier”. Nie było to jednak zajecie fascynujące – poszedłem więc do dyrektora z wypowiedzeniem, w którym uzasadniałem, że nie czuję się komfortowo, aby otrzymywać pieniądze za „nic nie robienie”.

Przyjezierze

Poproszono mnie, abym zmienił uzasadnienie na „łagodniejsze”. Oczywiście – uczyniłem to. Aplikowałem o prace jako szef recepcji w Hotelu Orbis w Bydgoszczy. Przyszli „smutni panowie” uprzedzili, że to „wrażliwe” stanowisko, więc muszę podpisać umowę o współpracę z nimi. Podczas tej rozmowy – poinformowałem ich, że moja aplikacja już nie jest aktualna, ponieważ zrezygnowałem z tej pracy. Zacząłem prace  w kolejnym dziale personalnym ( Piecobudowa ) prowadząc składnicę paszportową. Siłą rzeczy – musiałem współpracować – ale „bez podpisów, bez nachalnej kooperacji, na dużym dystansie”… Pracowałem tam krótko. Ponieważ byłem bardzo sprawnym pracownikiem, zaradnym, itd. Zaproponowano mi pracę jako kierownik ośrodka rehabilitacyjno-wczasowego w Przyjezierzu koło Mogilna.  Tak to był mój żywioł. Tam realizowałem moje wszystkie plany zawodowe, ambicjonalne. Szybko – moje szefostwo to dostrzegło – zaproponowano mi prowadzenie ( przez pół roku – w tym samym czasie ) drugiego ośrodka w Unieściu k. Mielna. To był tzw. „martwy sezon” więc nie było problemu. Później – tylko Unieście. W tzw. „międzyczasie” ożeniłem się, w Przyjezierzu – urodził się syn, w Unieściu – córka ( tam, cały czas byłem w olbrzymim mieszkaniu służbowym ) z rodziną w ośrodkach. Po sezonie – kierowca wracał do swojej pracy ( na sezon – był oddelegowany ). Po sezonie – samochód służbowy – sanitarkę – sam prowadziłem. Niestety zmarła moja babcia, i 23 grudnia 1986 r w drodze na pogrzeb – uległem wypadkowi komunikacyjnemu. Samochód ciężarowy zajechał mi drogę na zakręcie, miałem do wyboru – czołowe zderzenie, lub „ucieczka” na pobocze. Wybrałem pobocze.

Fiat 125p – a raczej co po nim zostało.

 Wróciłem na szosę – niestety było ślisko, obróciło mnie, 8 razy „koziołkowałem”. Nie dotarłem na pogrzeb. Po wypadku cały czas czułem się fatalnie, dwa tygodnie później – tj. na początku stycznia 1987r przyjechał do mnie tata, zabrał do swojego samochodu ( Fiat 125p), zawiózł do znajomych lekarzy do Koszalina. W drodze powrotnej – pękł pasek klinowy, awaria. Całą noc staliśmy na poboczu, zapalając światła pozycyjne, aby oświetlić samochód. Po godzinie 8 poczuliśmy potężne uderzenie w tył pojazdu, zaczęliśmy obracać się, wreszcie opaski od zbiornika paliwa pękły, samochód zapalił się.  Kierowca jadącego samochodu osobowego zatrzymał się  uwolnił tatę. Ostatkiem sił, powiedział, że jeszcze ja jestem w środku i mnie też wyciągnęli. (Znam to z opowiadania mojego taty ). To był przełomowy moment mojego życia. cdn…

Dr Wiesław H.Wandowski